* AKTUALNOŚCI
 


Czwartek 12 lipca
"DZIWNA SYTUACJA NA TRYBUNACH"
(wywiad-rzeka z Tomaszem Kozanem)

Na początku lipca opublikowaliśmy obszerną rozmowę, którą specjalnie dla naszych kibiców przeprowadziliśmy ze szkoleniowcem Startu, Panem Bogdanem Kowalczykiem. Okazało się, że cieszyła się ona sporym zainteresowaniem, o czym przekonaliśmy się osobiście. Nie wiedząc jednak, jaki będzie jej odbiór, już wcześniej postanowiliśmy równie obszerny wywiad przeprowadzić też z Tomaszem Kozanem, etatowym kapitanem Startu i aktualnie piłkarzem z największym stażem w zespole. Znany ze szczerości i bezkompromisowości zawodnik nie widział najmniejszych przeszkód, aby porozmawiać z nami, stąd od dziś prezentować będziemy końcowy efekt naszego "odpytywania" popularnego "Koziego". Jego efekty prezentujemy poniżej:

StartNamyslow.pl: - W namysłowskim Starcie występujesz od kilkunastu lat i w czerwono-czarnych barwach osiągnąłeś już kilka znaczących sukcesów. Gdzie w tej hierarchii umiejscowiłbyś tegoroczne utrzymanie się z zespołem, któremu właściwie nikt nie dawał większych szans na zachowanie statusu III-ligowca?
Tomasz KOZAN (kapitan Startu Namysłów): - Ostatnio zastanawiałem się nad tą sytuacją troszeczkę (uśmiech). Myślałem też o tym, ile to już lat gram w Starcie. Jeśli dobrze kojarzę, to z naszym klubem jestem związany około 12 lat. Nawiązując do pytania, to zacznę od sezonu sprzed paru ładnych lat, w którym walczyliśmy w IV lidze o utrzymanie. Był to czas, kiedy na mecze jeździliśmy własnymi samochodami. Pamiętam, że wówczas była podobna sytuacja do tej z ostatniego sezonu. Wtedy też broniliśmy się przed spadkiem i aby w lidze pozostać, musieliśmy większość meczów wygrać (mowa o sezonie 2004/05 - przyp. aut.). I to nam się udało, bo bodaj z 6-ciu ostatnich meczów wygraliśmy chyba pięć (dokładnie były to 4 zwycięstwa, 1 remis i 1 porażka, czyli identycznie, jak w minionym sezonie - przyp. aut.). Była to jednak IV liga. Natomiast obecne utrzymanie smakuje wyjątkowo i jest w mojej hierarchii największym sukcesem w Starcie. Tym bardziej, że prawie nikt w nas nie wierzył. Fakt, przed rokiem wywalczyliśmy puchar województwa i ten sukces na pewno wszystkich nas cieszył. Mieliśmy może ułatwione zadanie, bo większość faworytów odpadła wcześniej, niemniej to my ostatecznie okazaliśmy się w nim najlepsi. Przed rokiem dołożyliśmy też awans do III ligi, po raz drugi w ciągu kilkunastu miesięcy. To też oczywiście był nasz sukces, choć wiedzieliśmy już jak on smakuje. Jednak utrzymanie III ligi dla Startu, zresztą po raz pierwszy po reaktywacji klubu, cenię sobie najwyżej.
- Pierwsza część zakończonego sezonu była bliźniaczo podobna do naszych jesiennych występów w III lidze śląsko-opolskiej sprzed dwóch lat. Tymczasem biorąc pod uwagę oba sezony, zanotowaliśmy dwie kompletnie różne rundy wiosenne. Dlaczego w 2010 roku nie udało nam się utrzymać w lidze, a teraz zespół tego dokonał?
- Dla mnie sytuacja jest o tyle klarowna, że od wielu lat występuję w Starcie. Mam więc porównanie sytuacji sprzed dwóch czy więcej lat. Z doświadczenia, nie tylko zresztą sportowego, wiem, że aby osiągnąć sukces, wszystko musi być dopięte na ostatni guzik. Na sukces składa się naprawdę wiele czynników. Jeszcze 4-5 lat temu marzyliśmy o kimś, kto ułożyłby sytuację w klubie od A do Z. I ten ktoś właśnie się w Starcie znalazł. Zostały dopięte wszystkie sprawy organizacyjne w klubie, do tego pojawiły się jakieś pieniążki, które akurat dla mnie nie są najważniejsze, bo mam z czego żyć. Niemniej wiem, że nawet niewielkie kwoty są ważne choćby dla młodych chłopaków, którzy grają w piłkę. Wiem to po sobie, pamiętając czas gdy dopiero wchodziłem do dorosłej piłki. Przede wszystkim jednak ten ktoś wniósł do klubu wiarę w sukces, mimo, że na 6 kolejek przed końcem minionego sezonu ta wiara w większości umarła. Znaleźliśmy się wówczas na ostatnim miejscu w tabeli, mając 7 punktów straty do ostatniej bezpiecznej lokaty. Nikt jednak z nas nawet na moment nie zwątpił i nie myślał o poddaniu się, co dziś mogę już spokojnie powiedzieć. Dziś, gdy porównam sobie sytuację sprzed kilku lat do tej obecnej, to warunki w klubie mamy naprawdę świetne. Owszem, zawsze pojawiają się jakieś niejasności, ale w ostatnim czasie szybko je sobie wyjaśnialiśmy. Z perspektywy wielu lat gry w Starcie mogę powiedzieć, że dziś mamy Start Namysłów naszych marzeń. Niektórzy pewnie się zaraz zaczną zastanawiać, co ja mówię. Ale ja wiem, co mówię. Tworzymy jedność w zespole i potwierdzeniem tego jest deklaracja zdecydowanej większości chłopaków, że chcą grać w Starcie również w następnym sezonie.
- Jak to się stało, że jesienią Start Namysłów zdobył marne 6 punktów, tymczasem w rundzie rewanżowej możecie pochwalić się punktowym "oczkiem"? Zdobyliście wiosną aż 21 punktów, co do dziś niektórzy traktują, jako wynik ponad stan. Dokonaliście niemożliwego, czyli utrzymania w jednej z najsilniejszych III lig w Polsce. Jak wytłumaczysz taki stan rzeczy?
- Akurat jesteście blisko zespołu, więc sami wiecie, jak ta sytuacja wyglądała od środka. Wiadomo, że po jesieni w drużynie doszło do kilku zmian. Część zawodników odeszła, a na ich miejsce przyszli nowi, w większości młodzi piłkarze. Właściwie trudno mówić, że były to znaczące w skali ligi wzmocnienia, bo wiadomo, że nie stać klubu na spektakularne transfery. Ale przyszli do nas ambitni chłopcy, którzy pokazali, że potrafią grać w piłkę. Ja akurat nie przepracowałem w pełni zimowego okresu przygotowawczego, gdyż przyplątała mi się kontuzja. Zakładałem, że w razie potrzeby mogę wesprzeć kolegów w ostatnich minutach danego meczu, tymczasem sytuacja zmusiła nas do tego, abym często występował w pełnym wymiarze czasu. Miałem świadomość, że moja fizyczna sprawność nie była wystarczająca na III ligę, może bardziej na A-klasę (uśmiech). Wracając jednak do pytania, to mogę powiedzieć, że Start Namysłów od końca jesieni do początku wiosny piłkarsko zmienił się nie do poznania. Świeża krew w drużynie, jak widać, dodała nam sporego animuszu. Do tego doszły wspomniane kwestie organizacyjne. Najważniejsze, że nasz przedsezonowy cel został zrealizowany.
- Zgodzisz się z opinią, że domowy blamaż z chróścicką Victorią (0-5) był najsłabszym występem Startu w sezonie 2011/12?
- Wynik chyba jednoznacznie potwierdza, że to była katastrofa. Długo analizowałem ten mecz, choć przyszło mi to z trudem, bo po takiej "wtopie" odechciewa się wszystkiego. Po prostu wtedy mało co nam na boisku wychodziło, a rywalowi wychodziło prawie wszystko. Ale skoro mówimy o tym meczu, to z perspektywy czasu ten pogrom pokazał... naszą siłę. Przypomnę, że z Chróścicami dostaliśmy w łeb 0- 5, a w następnym meczu zaliczyliśmy kolejne lanie 0-3 w Rogowie. Wszyscy myśleli, że leżymy już na łopatkach. Tymczasem zespół się podnosi i w 6-ciu pozostałych do końca meczach cztery razy wygrywa, jeden raz remisuje, a jeden mecz przegrywa 0-1. Mecz z Chróścicami, to był zdecydowanie nasz blamaż. Taki mecz w ogóle nie powinien nam się przydarzyć, bo został on wpisany w naszą historię "czarnymi zgłoskami". Ale się zdarzył. Paradoksalnie jednak po Chróścicach i Rogowie odbiliśmy się od dna. Dodatkowo trener dokonał kilku zmian w składzie i udało nam się III ligę obronić.
- Nieprzypadkowo pytamy o mecz z Chróścicami, bowiem w jego trakcie doszło do mało sympatycznej sytuacji. Odcięli się wówczas od Was najwierniejsi fani. Jak skomentuje ten fakt zawodnik, który wcześniej wielokrotnie tych samych kibiców bronił przed działaczami Startu?
- Ci co mnie znają, wiedzą, że jestem szczery aż do bólu. I mogę powiedzieć na przykładzie własnego życia, że na tej szczerości zyskałem. Tak jak mówicie, kiedy odbywały się zebrania w klubie, czy obradował zarząd, ilekroć była mowa o kibicach, to brałem ich w obronę. Nie patrzyłem na to, kto jest przeciwny naszym kibicom, bo wiedziałem, że to jest nasze wsparcie na dobre i na złe i że chłopaki z trybun pójdą za nami w ogień. Jeśli więc mam być sobą i skomentować tę sytuację, to powiem krótko. My, jako drużyna, pokazaliśmy charakter. Ale tego charakteru zabrakło drugiej stronie. Dla mnie ten temat jest zakończony. Wytworzyła się dziwna sytuacja na trybunach. Pojawiały się jakieś dziwne komentarze i podgadywania w naszym kierunku. Taki stan rzeczy w ogóle nam nie pomagał, a wręcz przeszkadzał. Hasła w stylu "Start to my, a nie wy" są naprawdę nie na miejscu. Rozumiem, że skoro były kierowane do zespołu, więc były też skierowane do każdego z nas personalnie, również do mnie. To ja równie dobrze mogę dziś powiedzieć to samo, a chyba nie o to w tym wszystkim chodzi.
- Wiemy, że przed każdym z 6-ciu ostatnich meczów minionego sezonu, które decydowały o Waszym "być albo nie być" w III lidze śląsko-opolskiej, drużynie towarzyszyły rytmy pewnej piosenki. Zdradzisz kibicom, o jaki utwór chodzi, jak trafił do szatni i dlaczego akurat on?
- Nie ma pojęcia, jaki tytuł nosi ta piosenka (to "Eto Kavkaz" Shamhan'a Daldaev'a - przyp. aut.). W jeden z wieczorów oglądałem galę KSW. Walczył tam akurat Mamed Khalidov, Czeczen, który reprezentuje Polskę. I akurat podczas wejścia na ring towarzyszyła mu ta piosenka. To spokojny człowiek, który ma szacunek do każdego przeciwnika. Nie gwiazdorzy, wychodzi na ring, jednym uderzeniem nokautuje rywala i walka jest zakończona. Kiedy tę piosenkę usłyszałem w tle, poprosiłem szwagra, żeby mi ją ściągnął. Utwór od razu spodobał się niemal wszystkim. Koledzy prawie od razu złapali klimat tej piosenki. Co prawda przed pierwszym meczem jeszcze się uśmiechali, ale po drugim byli już coraz bardziej do niej przekonani. Po trzecim spotkaniu chcieli natomiast zgrywać sobie tę piosenkę na telefony. Ustaliliśmy jednak, że piosenka będzie tylko w moim telefonie i żadnym innym. Mnie ona bardzo pomagała. Podobnie zresztą jak bluza Śląska Wrocław, którą dostałem od Patryka Pabiniaka. Kierownik miał o nią do mnie trochę pretensji, ale udało mi postawić na swoim.
- Czyli wspomniana piosenka, to taka metafora, że warto pójść drogą Khalidowa? Być skromnym, mało mówić, a dużo robić?
- Myślę, że charakter drużyny właśnie tak powinien wyglądać. Zresztą wzór skromności mamy w swoich szeregach. Jest nim trener Kowalczyk. W Bielsku niewiele zabrakło, żebyśmy zgarnęli komplet punktów. Remis jednak i tak dał nam pewne utrzymanie. Stąd też po meczu zapanowała w naszych szeregach ogromna radość. Trener jednak pozostał skromny i bardzo żałował, że nie udało nam się wygrać tego meczu. Nie da się ukryć, że nasz szkoleniowiec jest osobą, która stara się tonować emocje drużyny.
- Czy czujesz się jednym z głównych architektów utrzymania Startu w III lidze? Do składu w rundzie wiosennej wróciłeś na dobre dopiero przed spotkaniem z LZS-em Leśnica i z wyjściowej jedenastki nie dałeś się już wygryźć do ostatniego meczu w Bielsku-Białej. To o tyle ciekawe, że właśnie od meczu z Leśnicą, w 6-ciu ostatnich spotkaniach straciliśmy raptem 3 gole, co w głównej mierze przesądziło o wspomnianym utrzymaniu.
- Jednym z głównych jak najbardziej (śmiech). Pomijając Andrzeja Piwowarczyka, jestem najstarszym zawodnikiem w drużynie i mam satysfakcję, mając swój udział w utrzymaniu. Do naszego utrzymania swoją cegiełkę dołożyło jednak wiele osób. Marek Gąska jako drugi trener, masażysta i specjalista od odnowy. Nie można też zapomnieć o naszym kierowniku Głowackim. To także Wasz sukces, bo jako przedstawiciele klubowej strony staracie się swoją pracę wykonywać profesjonalnie. W tym momencie trzeba byłoby wymienić naprawdę wiele osób. Przede wszystkim prezesów i cały zarząd.
- Wspomniałeś, że jesteś drugim najstarszym zawodnikiem. W marcu skończyłeś 32 lata. Natomiast już od kilkunastu miesięcy powtarzasz w kuluarach, że Twoja przygoda z piłką powinna już dobiec końca. Wobec takich deklaracji, spytamy, jak długo zamierzasz jeszcze przywdziewać czerwono-czarne barwy?
- Nie wyznaczam sobie konkretnej daty. Życie po prostu przynosi chwile, kiedy można zawiesić buty na kołku. Obecnie jest taki moment. Dobra chwila do tego była również rok temu. Ale wówczas zdecydowałem się grać dalej. Okazało się, że przez kolejne pół roku zdobyliśmy raptem 6 punktów. Wtedy nie wypadało odejść. Myślę, że jeszcze co najmniej dwanaście miesięcy będę wybiegał na boisko. Choćby dla naszego prezesa, Pana Wołczańskiego, który włożył w nasze utrzymanie sporo zaangażowania. Będzie brakować mi piłki, ale na pewno dam sobie z nią spokój, kiedy ludzie zaczną się śmiać i drwić z moich boiskowych poczynań, a ja będę wiedział, że mają rację. Żona chciałaby, żebym już skończył z piłką. Mówi, że przy drugim dziecku nie pozwoli mi już bawić się w futbol (uśmiech).
- Czy zgodzisz się z opinią, że sportowo Start Namysłów stoi zdecydowanie wyżej, niż organizacyjnie?
- Nigdy nie jest tak dobrze, żeby nie mogło być lepiej. Biorąc pod uwagę mój staż w namysłowskim Starcie, mam jednak punkt odniesienia. To co jest dzisiaj, a co było kiedyś, to niebo, a ziemia. Nie da się jednak ukryć, że brakuje większego zaangażowania finansowego ze strony miasta i dużych firm mających siedzibę w Namysłowie. "Mecz Wspomnień" najlepiej pokazał, jaka jest atmosfera wokół piłki w mieście. Kibice nie przychodzą na nasze mecze. To ich wybór. Przychodzili jednak na II ligę. Przyjechały osoby, które wówczas występowały w Namysłowie i okazało się, że na trybunach i tak mieliśmy raptem 160 osób. Całe szczęście, że została część rodziców dzieci, które przed jubileuszowym spotkaniem rozgrywały swoje mecze, bo byłby totalny dramat. Uważam, że właśnie frekwencja na trybunach jest największą bolączką naszego klubu. 1000 osób na każdym meczu powinno być czymś normalnym. Nie mówię o zapełnieniu całego stadionu, bo to byłaby bardzo trudna sztuka. Przypominam sobie tylko jedno spotkanie, gdzie było blisko 1000 osób na meczu. To wygrane spotkanie z Bogdanowiczami, gdzie nasi fanatycy stanęli wtedy na wysokości zadania i stworzyli bardzo fajną atmosferę. Wówczas czuło się, że uczestniczy się w prawdziwym piłkarskim święcie. Ostatnio zaś byliśmy zmuszeni nauczyć się grać właściwie bez kibiców. Teraz naprawdę nie ma to dla nas żadnego znaczenia, ile osób jest na trybunach. Z drugiej strony cieszę się, że jest choć garstka osób, która nie robi wokół siebie żadnego szumu, stara się zachowywać normalnie i jest wobec nas życzliwa. Pochodzę z Sycowa. Tam może nie było zorganizowanego dopingu, ale czuło się, że cała publika jest za Tobą. Piłkarze byli noszeni na rękach. Kibice byli skłonni bronić swoich zawodników w każdej sytuacji.
- Chcesz powiedzieć, że w Namysłowie ludzie mają specyficzną mentalność?
- Przez te wszystkie lata było tylko kilka momentów, w których było lepiej niż jest teraz.
- To jeszcze zapomniałeś dodać, że część z garstki kibiców, która przychodzi na mecze Startu, to Wasi dyżurni krytycy.
- Nie muszę nawet tego potwierdzać, wszyscy wiedzą, jaka jest rzeczywistość. Negatywne opinie i krytyka są wypowiadane bardzo głośno. Nieraz nawet za głośno, przez co kilkukrotnie dochodziło do moich słownych spięć z kibicami. Po prostu wyartykułowałem pewnym osobom to, co mi leżało na sercu. Naprawdę trudno skomentować fakt, że po wywalczeniu awansu byliśmy wyzywani od najgorszych. [rozmawiali MW i KK]

Drażliwym tematem kończymy pierwszą cześć obszernego wywiadu naszego portalu z Tomaszem Kozanem. Tymczasem już dziś zapraszamy do przeczytania kolejnej części z trudnymi pytaniami i szczerymi odpowiedziami naszego kapitana, która pojawi się niebawem.

 
 * KLUB
    O klubie
    Stadion
    Sukcesy
    Historia
 * SENIORZY
    Kadra
    Tabela
    Wyniki
    Statystyka
 * JUNIORZY MŁODSI
 * SKLEP